Vive la France?

 

Czy Lech Kaczyński i Nicolas Sarkozy razem przeciwstawią się hegemonistycznym dążeniom Niemiec w Europie?

Przez kilka ostatnich lat umykało naszej uwadze, że Francja jest naszym naturalnym i sprawdzonym sojusznikiem. Powinowactwo kulturowe, tradycja politycznej i militarnej współpracy czynią z tego mariażu więcej niż tylko wspólnotę interesów. Podobno nastąpiło jednak nowe ocieplenie w relacjach z Francją, a zanosi się wręcz na bliski sojusz polsko-francuski. Zapewne nie bez znaczenia są też lęki, które od dawna dzielimy z Francuzami, które w Paryżu odżyły, gdy reunifikacja Niemiec przechyliła balans sił na korzyść ich sąsiadów.

 


O tym, jak przyjaźni są nam Francuzi, przypomniała tragedia. Po wypadku polskiego autokaru na „drodze Napoleona" na miejsce katastrofy przybył premier François Fillon. A Nicolas Sarkozy odwiedził rannych w szpitalu w Grenoble razem z Lechem Kaczyńskim. Pomoc, której Francuzi udzielili poszkodowanym, była bez zarzutu. Dziwne tylko, że niektórych polityków zaskakuje i to, i życzliwość nowego gabinetu francuskiego dla Polski, i wyrozumiałość dla naszego stylu negocjacji w unii.

Francuskie faux pas

Stosunki polsko-francuskie pogorszyły się podczas amerykańskich zabiegów o poparcie inwazji na Irak przez atlantyckich sojuszników. Opowiedzieliśmy się po stronie USA, ale wyglądało to tak, jakbyśmy działali na przekór Francji. Prezydent Chirac popełnił faux pas, strofując nowych stronników USA, że przegapili „szansę, by siedzieć cicho". Ktoś wywnioskował, że następuje podział na starą i nową Europę, ktoś inny, że uzyskamy więcej, opowiadając się po stronie Ameryki i krytykując Francuzów. Jakby trzeba było wybierać między Ameryką a Francją. I jakby kraj w naszym położeniu na takie wybory mógł sobie pozwalać.
Napoleon mawiał, że jeśli zna się położenie geograficzne państwa, zna się również jego politykę zagraniczną. Dla Francji przez kilka stuleci największym zagrożeniem terytorialnym była potęga Habsburgów, których dominium rozciągało się po Hiszpanię. Francja, otoczona przez włości Habsburgów, szukała sprzymierzeńców na wschodzie. Położenie Polski predestynowało nas do roli sojusznika. Dla nas polityczne i dynastyczne mariaże z Francją były antidotum na trudnych sąsiadów. Nie toczyliśmy z sobą ani jednej wojny, nie znaleźliśmy się nigdy po przeciwnych stronach barykady. W dziejach Europy to rzadki wypadek. Gdy Rzeczpospolita mogła być liczącym się sojusznikiem, Francja wysyłała nad Wisłę książęta i księżniczki krwi z przeznaczeniem na tron Polski. W trudniejszych dla nas czasach przyjmowała naszych uchodźców.

Strategiczny sojusznik

Słowa Chiraca mogły nas urazić, ale to on wróżył nam szybkie przyjęcie do unii, gdy inni uważali nas za państwo do tego nieprzygotowane. To Francja zaangażowała się w negocjacje dotyczące ostatecznych gwarancji granicy polsko-niemieckiej na Odrze i Nysie. Nowy entuzjazm Sarkozy'ego wobec Europy to dla nas dobry sygnał. Jest nam życzliwy, nie zamierza też budować tożsamości UE w opozycji do USA. Sarkozy uważa, że Polska jako jeden z największych krajów Europy powinna się znaleźć w jej „twardym jądrze". Wizytę w Warszawie złożył już w pierwszym miesiącu urzędowania. Nie sposób wykluczyć, że Sarkozy, który nie chce stać w cieniu Niemiec, szuka pomysłu na równoważenie ich roli w unii poprzez małe koalicje. W końcu nie zawahał się przed konfrontacją z panią kanclerz w sprawach obsady stanowiska szefa MFW, roli Centralnego Banku Europejskiego, akcesji Turcji do UE (której jest przeciwny) czy inicjatyw bliskowschodnich.
„Wprost" ustalił, że zarysy polsko-francuskiej koalicji już są. Podczas rozmów na najwyższym szczeblu polska strona przedstawiła Francji pięć głównych celów polityki zagranicznej. W tych kwestiach rząd nasz chciałby mieć możliwość blokowania decyzji unijnych. Chodzi o politykę wschodnią, rolnictwo, kwestie energetyczne, ekologię (m.in. o zgodę na inwestycje drogowe na cennych przyrodniczo terenach), a także tzw. integralność kulturową państw, co oznacza m.in. niedopuszczenie do legalizacji małżeństw homoseksualnych. Sarkozy zapowiedział, że Polska może liczyć na Francję w trzech pierwszych dziedzinach. Polska dyplomacja ma nadzieję, że Paryż stanie się naszym najważniejszym sojusznikiem w UE.

Więcej niż geopolityka

Pamięć historyczna i literacka o latach wielkości Rzeczypospolitej, o próbach odzyskania państwowości, o romantycznych zrywach wyróżnia Francję wśród naszych sprzymierzeńców. Polska obecna jest w twórczości Balzaca, Stendhala, Flauberta, Aleksandra Dumas, Alfreda de Vigny i Saint-Simona. W kulturze francuskiej jest zapisane głębsze powinowactwo z Polakami niż tylko pamięć wspólnych wrogów i interesów politycznych. Francuzom częściej niż innym sojusznikom zdarzały się romantyczne gesty sympatii. Opozycja krytykowała Ludwika Filipa za to, że nie przyszedł nam z pomocą po wybuchu powstania listopadowego. Po jego upadku francuski parlament w każdym dorocznym przemówieniu inauguracyjnym zawierał wyrazy przyjaźni dla Polski. Za Napoleona III Francja jako jedyna przeznaczyła duże sumy na pomoc dla polskich uchodźców po upadku powstania styczniowego. To w Paryżu podczas wizyty Mikołaja II dziennikarz Charles Floquet krzyknął do cara: „Panie! Niech żyje Polska!". W 1917 r. minister spraw zagranicznych Francji Alexandre Ribot oraz minister wojny Paul Painlevé wystosowali raport do prezydenta Raymonda Poincaré, w którym apelowali: „Francja organizację i rozkwit przyszłej Armii Polskiej winna uważać dla siebie za sprawę swego honoru!". Gdy de Gaulle złożył pierwszą powojenną wizytę w Polsce, zwrócił się do nas słowami: „Polacy, Francuzi – tak bardzo jesteśmy do siebie podobni!”. Jego wiedza o nas była podbudowana doświadczeniem z lat „cudu nad Wisłą”. Jako młody oficer brał udział w misji wojskowej, która przyszła nam z pomocą w czasie wojny z bolszewikami. De Gaulle za udział w tej kampanii został odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Swój udział w tej wojnie uznał za jedno ważniejszych doświadczeń, które ukształtowały go jako polityka. Na jego myślenie polityczne wpłynęła zarówno sama osobowość marszałka Piłsudskiego, jak i jego pomysł federacji państw – tzw. Międzymorza. Miał on spore znaczenie dla powojennej wizji zjednoczonej Europy, którą miał de Gaulle.

Umierać za Gdańsk?

Nikt nie chciał umierać ani za Gdańsk, ani za polski Śląsk, ani za „polski korytarz". Ale jeśli ktoś w ogóle to rozważał, to jedynie Francuzi. W 1919 r. marszałek Foche, chcąc zabezpieczyć Gdańsk i szlaki komunikacyjne Pomorza, zgłosił projekt przetransportowania do Gdańska dwóch dywizji. Niestety, Amerykanie odrzucili ten pomysł. Wielka Brytania nie chciała się podpisywać pod zobowiązaniami Paryża względem młodych państw Europy Wschodniej ani umacniać Francji kosztem Niemiec. Podczas gdy Amerykanie za pomocą inwestycji i kredytów podnosili Niemcy z powojennej zapaści, do gry przystępowała sowiecka Rosja z nową doktryną polityki zagranicznej. Był to powrót do zasady divide et impera, która w języku Lenina brzmiała: „Nasza egzystencja [...] zależy od radykalnego rozłamu w obozie kapitalistycznym, a poza tym od tego, że sytuacja międzynarodowa wbrew ich woli popycha Niemcy w kierunku pokoju z Rosją Sowiecką". Putin wydaje się kontynuować tę myśl w odniesieniu do Unii Europejskiej.

Naturalna przyjaźń

Przyjaźń z Francją przychodziła nam zazwyczaj naturalnie. Jeśli nie wspólni wrogowie, spajała nas katolicka przyjaźń z Najstarszą Córą Kościoła, interesy dynastyczne, kultura. Francuskie wpływy, które chętnie wchłanialiśmy, pomagały nam się chronić przed kulturową presją zaborców. Sojusz nie zawsze się sprawdzał, ale lepszych nie mieliśmy. Przy obecnym rozdaniu kart, mariaż ze stronnictwem francuskim w unii jest dla nas szansą. W końcu najważniejsze decyzje, które podejmuje UE, są bardziej kształtowane przez alianse niż przez głosowanie. Dziś wedle słów Sarkozy'ego: „Francja wraca do Europy". Z impetem. Warto zadbać o tę przyjaźń.
Za: Wprost.pl
To chyba miałaby być szorstka przyjaźń, tylko i wyłącznie w konkretnych przypadkach...Za dużo teczek mają Rosjanie...