Szacher macher i nowoczesny obrotowy

 
Czy Prezio jest niepotrzebny nawet lewicy? Być może bo stanowi zagrożenie i dla "betonu" i dla .."liberałów"..Nie łudźmy się, że antyklerykalne Racje i inne cuda pojawiające się na paradach- pozdrówka dla pana z tabliczką! przekonają kogoś więcej poza czytelnikami NIE...A zatem Olo na..wykłady. I to wszystko bo na układy nie ma rady 😀
"Jak dawniej, ma wszystko, czym zawsze kupował wyborców: gładkość, spikerskie triki, Jolantę przy boku. Za sobą wielkie pieniądze oligarchów i część wielkich mediów. Ma nawet więcej niż kiedyś - bo ogromne polityczne doświadczenie. No i nazwisko, synonim politycznego sukcesu - Aleksander Kwaśniewski.

 


Sukcesu nie będzie

Mimo wszystko im bardziej się stara, tym wyraźniej widać, że sukcesu sprzed lat nie powtórzy. Że to zmierza do kompromitująco słabego wyniku. Bo w swoich rachubach zapomniał o jednym -jak bardzo zmieniła się Polska. Nie dostrzegł upadku tej specyficznej mieszanki kłamstwa, niewiedzy, mafii oraz siły dawnego aparatu PZPR, jaką był postkomunizm. Na szczęście dla Polski i Polaków niemal doskonały mechanizm manipulacyjny, oparty na niespotykanym w demokratycznych państwach monopolu jednej z gazet, na dodatek skrajnie upartyjnionej, upadł niczym domek z kart. Upadł wcześniej niż odszedł Kwaśniewski, bo w chwili, gdy wybuchła afera Rywina. Gdy okazało się, że nie da się tej sprawy, jak setek innych, schować pod dywan, że nie da się ukręcić jej łba w prokuraturze. Że siły patriotyczne, po części korzystając z ogromnego zamieszania w obozie Kwaśniewskiego, Millera i Michnika, są w stanie skutecznie zażądać prawdy. Że garnek postkomunizmu staje się durszlakiem. W końcu, że były prezydent w chwili wściekłości po ujawnieniu taśm Oleksego rzuca charakterystyczne stwierdzenie: „Józef Oleksy, jeden z moich najbliższych przyjaciół politycznych przez 30 lat, zachowuje się jak ostateczny kretyn, zdrajca, to mnie boli, strasznie mnie boli".
Przepraszam - albo kretyn, albo zdrajca? Zmyślał czy złamał zmowę mafijnego milczenia? Niestety, chyba to drugie. Swoją drogą, zadziwia łatwość, z jaką liderzy SLD uznali, że nie trzeba się ze słów Oleksego tłumaczyć. Że wystarczy powiedzieć o czołowym przez lata polityku ich partii, byłym premierze - „zwariował", by sprawę zakończyć.
Można i tak. Ale nic za darmo. Te i inne wydarzenia sprawiają, że ten polityczny uwodziciel Polaków stracił swój czar. Zresztą warstw, w których kompromitująco dla Kwaśniewskiego padają kolejne mity, jest więcej. Choćby rzekoma popularność i szacunek na świecie. Bo jak to jest, że jedyną ofertą, jaką dostaje dwukrotny prezydent dużego europejskiego kraju po zakończeniu kadencji, są wykłady dla grupki pasjonatów na amerykańskim uniwersytecie? O żadnym NATO, o żadnym OZN nie było nawet mowy! Bo państwa Zachodu nie mają nic przeciwko, by byłymi krajami postkomunistycznymi rządzili byli aparatczycy reżimowych partii. Wiedzą, że tacy partnerzy zawsze będą psychicznie słabsi, niezdolni do twardych negocjacji. A może i - jak opowiadał ostatnio Ryszard Czarnecki o Józefie Oleksym - szantażowani lustracyjnymi dokumentami? Wywiady dawno dostarczyły wiedzy o tym, co pisali i jak bardzo się umoczyli. Niezależnie od siły propagandy, nie jest on wzorem demokraty - elity Zachodu, poza tymi skrajnie lewackimi, doskonale wiedzą, jaki typ człowieka mógł robić karierę w komunizmie.
Świadectw nie brakuje. Dobrze, iż jedna z gazet przypomniała ostatnio dziennikarskie produkcje Aleksandra Kwaśniewskiego z lat 90., gdy jako partyjny aparatczyk kierował najpierw tygodnikiem studenckim „ITD", a potem dziennikiem „Sztandar Młodych". Dzięki temu także w 2007 r.. w środku wakacji, możemy oddawać się politycznym kontemplacjom. Na przykład o temperaturach. „Tegoroczne lato nie sprzyja ani szczególnej aktywności, ani intensywnemu myśleniu. Za gorąco. [...] Wkrótce powrócimy do pytań i wątpliwości, zarówno tych zasadniczych, jak i osobistych, określających indywidualne postawy".
Był 1982 r., setki ludzi siedziały jeszcze w więzieniach. Także ci, którzy dziś tak ochoczo oklaskują ówczesnego szefa prasy naprawdę reżimowej. Po 25 latach stanęli z tym, nieznanym im nawet wtedy, działaczem PZPR po jednej stronie barykady. Razem przeciw ugrupowaniom skutecznie odwołującym się do tradycji sierpnia, do haseł realnej suwerenności, do antykomunizmu.
To nie jest specjalna nowość - de facto Kwaśniewski dość szybko po wyborach w 1995 r. kupił sobie wsparcie środowisk Unii Wolności. W kolejnych wyborach, w 2000 r., stały już za nim murem przeciw solidarnościowemu kandydatowi Marianowi Krzaklewskiemu. Dziś znów są razem. Formalnie - przeciw Prawu i Sprawiedliwości. Ale tak naprawdę przeciw odbudowie siły państwa polskiego, przeciw przywróceniu wektorom polskiej polityki właściwego kierunku, przeciw tezie, iż państwo jest dla wszystkich obywateli, a nie dla uprzywilejowanych elit.
Ale trzeba podkreślić, że teraz mamy do czynienia z inną jakością. To nie sojusz wielkich, to nie sprzymierzenie tytanów. O nie, tym razem politycy UW przychodzą do byłego prezydenta z prośbą o ratunek. Trochę nawet zmuszeni do pokajania się za te nieliczne ruchy przeciw dziedzictwu komunizmu, które kiedyś poparli, jak powołanie w 1998 r. Instytutu Pamięci Narodowej. Jego wartość zmalała, bo nieco mniej znaczą dziś oligarchowie, bo o podobne głosy rywalizuje bogata Platforma Obywatelska. Ale przede wszystkim dlatego, że zmieniła się Polska.

Różnice nie do nadrobienia

Kiedy dziś przeglądam gazety z lat 90., rzuca się w oczy miałkość ówczesnej prasy. Z wierzchu bywała nawet agresywna, ale w szczegółach nie było dociekliwości. Jakby jej brakowało zębów, jakby bała się albo nie mogła ugryźć naprawdę boleśnie. A przecież prawdy o polityku nie odkrywa się jednym demaskatorskim tekstem, ale dziesiątkami drobnych śledztw, krok po kroku układających się w prawdziwy obraz. Takiej możliwości nie było. Jedna „Gazeta Polska", której ówczesny naczelny widział wtedy to, czego dzisiaj nie chce czy nie może zobaczyć, kilka lat „Życia Warszawy", „Życia" i „Radia Plus" i może jeszcze „Nowe Państwo" - to było za mało, by przebić barierę kłamstwa i fałszu w życiu publicznym. Koncernów zagranicznych jeszcze w Polsce na dużą skalę nie było, a w telewizji publicznej oraz powstających stacjach komercyjnych kluczowe role odgrywali - jak dziś wiemy - byli agenci komunistycznych służb specjalnych.
To ważny kontekst. Pozwala bowiem zobaczyć medialne tło, na którym sukcesy odnosił Aleksander Kwaśniewski. Tło z pozoru takie, jak dzisiaj - to znaczy polityk w starciu z dociekliwymi, brutalnymi dziennikarzami - ale w rzeczywistości diametralnie inne. Bo dociekliwych było może kilku, a tytuły, dla jakich pracowali, do wysokonakładowych nie należały. Te fakty plus nachalna życzliwość pozostałej prasy, w znacznej mierze kierowanej przez postkomunistów, stanowiły istotne czynniki sukcesu Kwaśniewskiego.
Także system polityczny był dla ówczesnego  lidera  SLD wyjątkowo  korzystny.  Po   1990 r.  elity  powstającej  III  RP zaakceptowały  tragiczny w skutkach fakt, że partyjny aparat postkomunistyczny, nawet jeśli trochę okrojony, dysponuje potencjałem tysiąckroć większym niż rachityczne partie prawicowe. A przecież majątek i kasa to nie była jedyna przewaga tamtego obozu. Miał macherów od propagandy, miał na zapleczu tysiące csbeków, miał na zapleczu tysiące esbeków, miał wypracowane mechanizmy wewnętrzne. Strona solidarnościowa nie miała tego wszystkiego, była za to obciążona indywidualizmem działaczy  zrodzonych najczęściej z buntu, była biedna jak mysz kościelna, nie miała doświadczenia w budowie partii politycznych. A na dodatek było wśród jej działaczy wielu agentów byłej SB- wątpliwe by nagle zaprzestali działalności. To były różnice nie do nadrobienia!
Tę przepaść tak naprawdę udało się trochę zasypać dopiero po 2005 r., kiedy dwie partie prawicowe PiS i PO dorobiły się w miarę sprawnych aparatów. Wcześniej pod tym względem była to gra do jednej bramki. I dlatego Kwaśniewskiemu tak dobrze szło w ataku. Gdy jednak przyszło się zmierzyć w bardziej wyrównanej grze, okazało się, że idzie dużo, dużo trudniej.
Doskonale pokazały to ostatnie wybory do podlaskiego sejmiku samorządowego. Były prezydent pojechał na miejsce, był witany na ulicach z sympatią, robiono sobie z nim zdjęcia. Słowem-  piękna, udana kampania. Ale wynik- klapa. W najpoważniejszym w ostatnich miesiącach politycznym sprawdzianie Lewica i Demokraci zanotowała poniżej 14%! I to w czasie, gdy cała Polska ponoć aż drży na myśl o każdej okazji dokopania Kaczyńskim, gdy rzekomo nikt tej władzy nie kocha.
Czyż była piękniejsza okazja, by zmobilizować swój elektorat? By powiedzieć wielkie „nie" Prawu i Sprawiedliwości, oraz ogromne „tak" powracającemu zza morza byłemu prezydentowi? A jednak
- zdjęcie z panem z telewizji - chętnie. Ale już głos wyborczy - raczej nie.
To nie jedyna gorzka pigułka, jaką musiał połknąć ogłaszający decyzję o powrocie do polityki Aleksander Kwaśniewski. Okazało się, że nie wszyscy po lewej stronie kochają człowieka, który już raz przeprowadził postkomunistów przez morze czarne, morze prawicowej władzy, a teraz oferuje zrobić to raz jeszcze. Tymczasem, jeśli policzyć dokładnie, to wewnętrzna opozycja niechętna Kwaśniewskiemu jest całkiem spora.
Po pierwsze, tworzy go partyjny beton wywodzący się z dawnej kasty rządzącej SLD z Leszkiem Millerem. Mają sporo na sumieniu, nie kochają gejów, nie chcą dzielić się swoimi bogactwami z biednymi i, jak powiedział Józef Oleksy, Polskę mieli gdzieś. Ale w jednym mają rację - z Kwaśniewskiego taka lewica, jak z Gudzowatego przyjaciel. Wiedzą też, że były prezydent wstydzi się swojej pezetpeerowskiej przeszłości bardziej niż oni i że tak naprawdę uważa się za lepszego od nich. Rozumieją, że ich partia jest w wizji Kwaśniewskiego silniejszą Partią Demokratyczną, gdzie dla byłych aparatczyków nie ma wiele miejsca.
Druga grupa to radykalni lewacy, w typie Piotra Ikonowicza i Filipa Ilkowskiego, którzy grzeszą głupotą, ale w których-trzeba przyznać- jest trochę ideowości. To żadne usprawiedliwienie dla osób wspierających idiotyczne i szkodliwe koncepcje, ale warto to na pewno odnotować. Dla tych ludzi skuteczny powrót Kwaśniewskiego jest końcem marzeń o zagraniu w dużym meczu. Były prezydent zakryje wszystkich, zasypie, przytłoczy.
Z ich punktu widzenia jego powrót jest końcem jakiegokolwiek fermentu ideowego, niesie kres dyskusjom, wykuwaniu się nowych liderów. Listę wyborczą ustawia Kwaśniewski, weźmie kolegów i będzie koniec gry. W tej wizji Kwaśniewski przypomina trochę prawicowego tylko z nazwy Lecha Wałęsę, który musiał skompromitować się do cna i odejść ostatecznie, by prawica mogła się naprawdę podnieść i odrodzić. Przy Wałęsie nic sensownego po prostu nie mogło powstać.
Trzecią grupę stanowi otoczenie Olejniczaka, które myśli tak samo jak Kwaśniewski, ale które samo chciało wdrażać jego polityczny pomysł kolejnego przemalowania starego postkomunistycznego aparatu na nowoczesną socjaldemokrację. Olejniczak wie, że Kwaśniewski pamięta mu upokarzającą ofertę sprzed roku, gdy szef SLD proponował, by to były prezydent zawalczył o stolicę. Że zanotował wypowiedź sugerującą,że Kwaśniewski jest osobą prywatną. Że jak będzie chciał , to wciągnie Olejniczaka nosem. Że pewnie to zrobi.To dlatego za kotarą jedności i radości z powrotu Kwaśniewskiego toczy się brutalna walka o wpływy w kształtującym się ugrupowaniu Lewica i Demokraci.
 Na razie w ataku jest Kwaśniewski, który z pomyślanej jako nic nie znaczące ciało konsultacyjne Rady Programowej chce stworzyć nowe super-kierownictwo. Ale już plan wciągnięcia do tej struktury znaczących postaci spoza LiD nie powiódł się. Kilka osób, wymienia się w tym kontekście na przykład Waldemara Kuczyńskiego, miało odpowiedzieć, że na Kwaśniewskiego może by się i skusiło, ale mało kto ma ochotę na zasiadanie w towarzystwie starych towarzyszy z SLD.
Wszystkie te grupy trochę się wzajemnie znoszą. Na razie. Bo gdy przyjdzie do układania list wyborczych, a głód sejmowych posad i immunitetów jest tam ogromny, mogą się dodać. Na pewno jednak pokazują, że efekt świeżości nie działał nawet przez miesiąc. Kwaśniewski wrócił - i od razu musiał stanąć do walki na gruzowisku postkomunistycznej potęgi. Jak zatem zamierza uwieść miliony Polaków, skoro tak trudno idzie mu z własnymi, tyle mu zawdzięczającymi kolegami?
Odwrócić kota ogonem
I tu dochodzimy do istoty problemu Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo on wie jedno- jak coś zrobić. Ma na to pieniądze i stać go na najdroższych zagranicznych doradców od propagandy. Ale gdy przychodzi do pytań poważniejszych- co zrobić, po co jest się w polityce- Kwaśniewski okazuje się pusty.
Natychmiast włącza europejską nowomowę pełną frazesów o tym, czym jest demokracja i ten nieznośnie pouczający, straszliwie zarozumiały ton. Tak zresztą było zawsze. Nawet w wydanym w 1995 przed wyborami, wywiadzie- rzece pt."Kwaśniewski- nie lubię tracić czasu", nie był w stanie wyjść poza banał, a czasami jakąś nieznaczącą anegdotę.
W bardzo obiecującym tytułem rozdziale „U źródeł" znajdujemy po prostu opowieść o karierze partyjnego aparatczyka, kolejnych awansach, pierwszych wizytach w gmachu KC PZPR w Warszawie i radości, jaką dawała działalność w komunistycznym ruchu studenckim. No i jeszcze błystkotliwą. acz absurdalną tezę, że „Solidarność" uznał za ruch reformatorski w PZPR, bo był w niej milion członków partii! Cały Kwaśniewski - odwrócić kota ogonem i zamerdać.
Tak przecież zrobił, gdy skutecznie przejął hasła prawicy i rozpoczął marsz ku Unii Europejskiej i NATO. Na marginesie - to i tak było nieuniknione, to była Polska racja stanu. Możliwe więc. że udało się nie dzięki postkomunistom, którzy każą dzisiaj za to sobie dziękować, ale pomimo nim. Za jakiś czas będzie pewnie o tym procesie wiadomo więcej i wtedy ocena będzie pełniejsza.
Faktem jednak jest, że Kwaśniewski po krótkim okresie grania na tęsknocie do PRL i na kosztach reform, podjął z zapałem hasła modernizacyjne. Realizował je w sposób dość prymitywny, bo bez zbudowania kluczowych dla elementarnej sprawiedliwości, mechanizmów kontrolnych i regulacyjnych. W efekcie po krótkim okresie szybkiego wzrostu polska gospodarka i rozwój społeczny wytraciły dynamikę. Zabrakło podstaw.
W tym kontekście pytanie o przyczyny tych wszystkich zaniedbań, o dopuszczenie do korupcji, nieuczciwej prywatyzacji, chorego rozrostu politycznego znaczenia oligarchów i stworzenia układu gospodarczego wokół prezydenta, którego istnienie potwierdzają sami ludzie lewicy, należy do najważniejszych. Rozjaśnienie tej kwestii pozwoliłoby na rozstrzygnięcie - czy to było celem zaniedbań, czy skutkiem ubocznym? Jeśli to pierwsze, to mielibyśmy do czynienia ze sprzeniewierzeniem się racji stanu.
Afera Orlenu, afera Rywina i cały ciąg nieprawidłowości, włącznie z milionowymi stratami Skarbu Państwa przy budowie Laboratorium Frakcjonowania Osocza, które nigdy nie powstało, ale na którym wzbogacili się ludzie bliscy Kwaśniewskiemu, nie ulega wątpliwości. Nie tylko dla dziennikarzy czy wtajemniczonych, ale dla całej opinii publicznej. Cała Polska śledziła badanie tych i innych afer, zwykli ludzie przegadali przy rodzinnych stołach niejedną godzinę na temat roli Jakubowskiej czy motywów zatrzymania byłego prezesa Orlenu przez prokuraturę. Wszyscy wiedzą, że układy niszczyły dobry polski biznes - czego Roman Kluska jest najlepszym przykładem.

1 myślę, że większość chciałaby wiedzieć, co na ten temat sądzi najważniejszy twórca III RP - Aleksander Kwaśniewski. Polityk przez dekadę dzierżący realną władzę, współodpowiedzialny za kształt współczesnej Polski. Co zatem sądzi?

 Konia z rzędem temu, kto się dowie. W dziesiątkach udzielonych wywiadów, a udziela ich tylko zaprzyjaźnionym stacjom i dziennikarkom, choć mało kto ten brak odwagi dostrzega, skupia się przede wszystkim na atakach na obecną władzę. Padają banały o demokracji, prawach człowieka i innych sprawach, w których uznał sam siebie za autorytet. To klasyczne odwracanie uwagi. Bo Kaczyńskich trzeba będzie rozliczyć, ale za to, co zmienili w Polsce. Nic nie wskazuje, by mieli ochotę robić przekręty, a już na pewno nie tego kalibru co postkomunistyczno- unijne towarzystwa poprzednich ekip. Kwaśniewski jednak milczy. I myślę, że to jeden z kluczy do wyjaśnienia, dlaczego Polacy nie palą się do głosowania na byłego prezydenta. Zbyt jaskrawo widać, że nie potrafi i nie chce odpowiedzieć na podstawowe pytanie.

Ale jest i coś więcej. Słusznie niektórzy komentatorzy zwracali uwagę, że po roku pobytu za granicą nie przywiózł żadnej świeżej idei, że nie zaprezentował niczego, co by mogło Polaków porwać. Nic. Nie potrafił nawet wezwać do jakiegoś odrodzenia własnej formacji, nie potrafił wskazać nowego politycznego pomysłu. Po serii śmiesznych w sumie prób zbudowania własnej partii, ubranej w kostium obywatelskości, krytyki istniejących partii, po prostu dołączył do dawnych towarzyszy. Trudno o większą klęskę dla byłego prezydenta, dla trzeciego w Polsce człowieka pod względem zaufania.

Ale może to nic nowego? Może nigdy nic w nim nie było, tylko czasy były takie nienormalne, ze Polakom nie pozwolono tego zobaczyć? Że propaganda nie napotykała na żaden opór - ani prasy, ani słabiutkiej konkurencji?

Wszystko wskazuje na to, że Kwaśniewski już nas nie zaskoczy. I choć wiele mówiono, że sukces dadzą mu Kaczyńscy, rzekomo niszczący naszą demokrację, to w rzeczywistości jest odwrotnie. To on doprowadził demokrację i państwo do takiego stanu, że Polacy zatęsknili za minimum uczciwości i politycznej woli. I to oczekiwanie wydaje się dziś głębsze niż sądził Aleksander Kwaśniewski Właśnie się o tym przekonuje."

Za: NGP, nr 7/2007, s.6- 9.